Uwaga TVN. Mieszkaniec Fromborka przeżył koszmar w szpitalu psychiatrycznym

Karne lewatywy, poniżanie, zamykanie w izolatce na wiele dni – to tylko niektóre praktyki, jakie miały być stosowane w szpitalu psychiatrycznym wobec nieletnich pacjentów. Sprawa ujrzała światło dzienne ponad 10 lat temu, ale do dziś pokrzywdzeni nie doczekali się sprawiedliwości.

W styczniu 2009 roku w Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim powstał oddział psychiatrii sądowej o wzmocnionym zabezpieczeniu dla nieletnich. Miał pomagać młodzieży z zaburzeniami psychicznymi, uzależnieniami, a także tym, którzy popadli w konflikt z prawem.

Do nowo powstałej placówki trafił 16-letni Norbert, z którym rodzice nie dawali już sobie rady.

– Syn miał problemy z alkoholem. Nadużywał. Coraz częściej zdarzało się, że koledzy w nocy przyprowadzali go nieprzytomnego i zostawiali pod bramką. Baliśmy się, że któregoś dnia go nie przyniosą. Zgłosiliśmy się do Sądu Rejonowego w Braniewie i w bardzo szybkim trybie zostaliśmy skierowani do ośrodka w Starogardzie. To była trudna decyzja, ale nie mieliśmy wyboru – mówi Krzysztofa, matka Norberta.

– Rodzice odwiedzali mnie raz w miesiącu na 15 minut, to był maksymalny czas, kiedy można było się spotkać. Odbywało się to pod nadzorem kamery i personelu – wspomina Norbert.

Z relacji mężczyzny wynika, że ordynator szybko zaczęła wprowadzać na oddziale swoje praktyki terapeutyczne.

https://www.facebook.com/UWAGATVN/videos/215465189611977/

– Kolega z pokoju podczas spaceru po korytarzu machał rękami i zauważyła to ordynator. Związali mu ręce na tydzień, żeby się nauczył chodzić jak człowiek. Jak ordynator weszła na oddział i któryś z pacjentów nie zdążył otworzyć jej drzwi, to dostawał karę za to, że przed kobietą nie otworzył drzwi. To było przykładowo pięć godzin stania, albo zastrzyki z soli fizjologicznej. Jeżeli zastrzyków otrzymywało się kilkadziesiąt czy kilkaset, to było to bolesne, bo wszystko było opuchnięte, fioletowe, pojawiały się skrzepy. Jak nie było gdzie kłuć na pośladkach, to kłuli pod nogami – wspomina mężczyzna w programie Uwaga TVN.

Rodzice Norberta poprosili sąd o zmianę ośrodka terapeutycznego. Nie znając rzeczywistych powodów prośby, sąd nie zgodził się na przeniesienie nastolatka. Norbert spędził kolejne miesiące w Starogardzie Gdańskim.

– Podczas odwiedzin któryś z rodziców przekazał pacjentowi paczkę papierosów i zapalniczkę. Papierosy zostały skonfiskowane, a zapalniczka przez któregoś z pacjentów została wyrzucona przez okno. Pani ordynator wpadła na pomysł, że trzeba koniecznie znaleźć zapalniczkę, bo może dalej znajdować się na oddziale. Jako jedną z form kary wszyscy chłopcy, którzy tam byli, mieli zrobione lewatywy w celu znalezienia zapalniczki. Pacjenci, którzy się buntowali, byli doprowadzani przez salowych na siłę. Wykręcano im ręce, doprowadzano do pomieszczenia, gdzie ordynator stała w rękawiczkach i wykonywała badanie – mówi Norbert.

Jak wspomina matka Norberta, widziała tam dzieci, stojące pod ścianą, zastraszone. Część z nich była ubrana w normalne ubrania, część była w starych kalesonach. Zdarzały się dzieci, które miały jakieś tabliczki z napisami. Już teraz nie pamięta treści, ale to było coś w stylu „kłamca”, „złodziej”. To były dzieci, które potrzebowały pomocy, potrzebowały zrozumienia.

Mówiono również o dziewczynie, która praktycznie przez cały czas, kiedy był tam mieszkaniec Fromborka, znajdowała się w izolatce.

– Ona była uderzona. On [pielęgniarz – red.] poszedł wyłączyć wszystkie kamery, wszedł na oddział, pociągnął ją za włosy, ona upadła na ziemię, a on ją kopnął. Przez cały korytarz ciągnął ją za włosy do izolatki. To około 70 metrów. W izolatce została przypięta pasami, w formie krzyża. Założył jej chustę na twarz, żeby nic nie widziała. Tak leżała przez parę dni. W izolatce spędziła około pięć miesięcy. Była wypuszczana raz na dwa dni, po to, żeby posprzątała po sobie odchody, które zrobiła w łóżku. Najgorsze były sytuacje, kiedy ona miała okres. Proszę sobie wyobrazić, jaki jest przez to zapach na oddziale. Miała odleżyny, odparzenia od moczu, kału, okresu – wspomina.

Zdaniem Norberta, mimo że pacjenci skarżyli się na zachowanie personelu, nikt nie chciał im uwierzyć.

W końcu rodzicom udało się wydostać Norberta ze szpitala. Kilka miesięcy później do rzecznika praw dziecka trafił anonim na temat praktyk stosowanych w placówce. Sprawa nabrała rozgłosu, a szpital zwolnił dyscyplinarnie ordynator Annę M. Lekarka odwołała się do sądu pracy i odeszła ze szpitala za porozumieniem stron. Sprawą zajmowała się prokuratura.

– Poszkodowane są 42 osoby. Przesłuchania pokrzywdzonych, ich opiekunów prawnych, opinie biegłych psychologów, biegłych z zakładu medycyny sądowej dały podstawę do sformułowania zarzutów wobec trzech osób. To były tylko i wyłącznie zarzuty dotyczące znęcania psychicznego i fizycznego – mówi Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku i wylicza, co miała robić Anna M.

– Chodzi o podejmowanie bezpodstawnych decyzji o przedłużaniu stosowania unieruchomienia i izolacji, karanie przez długotrwałe utrzymywanie w pozycji stojącej, polewanie zimną wodą z prysznica, ograniczanie kontaktów z członkami rodziny. W przypadku dwóch pacjentów to decyzja o wyprowadzeniu w piżamie i boso na śnieg i mróz. Chodzi też o nadmierne stosowanie iniekcji, w tym iniekcji placebo. Poniżanie, w tym przyczepianie karteczek obraźliwych dla danej osoby.

Po blisko pięciu latach postępowania prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia. Sprawą zajmuje się Sąd Rejonowy w Starogardzie Gdańskim. Mimo upływu kolejnych pięciu lat, do dziś nie ma wyroku.

Więcej: https://uwaga.tvn.pl/reportaze,2671,n/starogard-gdanski-pacjenci-ponizani-w-szpitalu-wyroku-nadal-nie-ma,315547.html

Przewijanie do góry