Dwie duże partie polityczne i metoda dHondta „zabijają” demokrację lokalną

17 procent głosujących w wyborach elblążan nie będzie miało swoich reprezentantów w Radzie Miasta Elbląga. Mimo, że dwa lokalne komitety – KWW Nowy Elbląg i Ruch Samorządowy Tak dla Elbląga przekroczyły 5 procentowy próg wyborczy, mandatów radnych nie dostaną. To efekt przeliczania głosów na mandaty skandaliczną metodą dHondta, która jednak jest „na rękę” Platformie Obywatelskiej i PiS-owi.

Metoda dHondta pozwala na to, że dwa wielkie partyjne bloki polityczne – PO i PiS praktycznie mielą z dwóch stron niczym dwa potężne walce wszystkie niewielkie, lokalne komitety wyborcze. Zasilane pieniędzmi z partyjnych central są w stanie przykryć praktycznie całe miasta swoimi banerami i plakatami wyborczymi. Lokalnym, niepolitycznym kandydatom, skazanym na własne środki finansowe, ciężko przebić się przez tą polityczną nawałę. To wszystko po prostu „zabija” lokalną demokrację.

Mówiąc w skrócie – można wystartować do Rady Miasta Elbląga, zrobić dobry wynik wyborczy, a i tak nie otrzyma się mandatu radnego, ponieważ komitet lokalny z którego się startowało osiąga poparcie na poziomie 10-12 procent. Tymczasem kandydat z listy partyjnej, nawet ze słabym wynikiem wyborczy, taki mandat otrzyma – ponieważ premiuje go to, że startuje z listy partii politycznej, zasilonej potężnym budżetem partyjnych pieniędzy oraz dodatkowo wspierany metodę dHondta.

Przykład? Proszę bardzo. Spójrzmy na wyniki kandydatów komitetów lokalnych:

Paweł Rodziewicz 657 głosów, Monika Dwojakowska 482 głosy, Artur Pytliński 359 głosów, Sławomir Malinowski 356 głosów – oni nie otrzymali mandatów radnych mimo osiągnięcia sporego poparcia społecznego.

Tymczasem radnymi zostaną przedstawiciele PiS z takim poparcie: Michał Rutkowski 349 głosów, Elżbieta Banasiewicz 335 głosów, Kamil Zdziech 253 głosów.

O tym, jak zła jest to metoda liczenia oddanych głosów w wyborach alarmowało już kilka lat temu oko.press.

„Zakończone właśnie wybory do rad miast przypomniały po raz kolejny, że obecna ordynacja w wyborach samorządowych zawiera trującą antydemokratyczną miksturę. Mikstura składa się z dwóch składników:

niewielkich okręgów wyborczych – na poziomie miast najczęściej są to okręgi najmniejsze, na jakie pozwala ustawa, czyli 5-6 mandatowe;

podziału mandatów metodą belgijskiego matematyka Victora D’Hondta.

Efekt? Ogromna część mieszkańców po wyborach pozostaje bez reprezentacji, za to dwie największe partie i komitety “wiecznych prezydentów” mają się świetnie. Demokratyczna opozycja powinna już dziś zadeklarować, że jeśli odzyska władzę w Polsce zdemokratyzuje wybory do rad miast” – alarmowało kilka lat temu oko.press.

I co? I nic. Żadna duża partia polityczna, czy to Platforma Obywatelska czy Prawo i Sprawiedliwość nie jest zainteresowana jakąkolwiek zmianą w tym zakresie.

„Każdy, kto choć trochę interesuje się polityką, słyszał o ustawowym progu wyborczym – w Polsce wynosi on we wszystkich wyborach 5 proc. – po przekroczeniu, którego komitet wyborczy uzyskuje prawo do uczestniczenia w podziale mandatów. Jednak dopiero przy takich okazjach jak wybory samorządowe przekonujemy się, że próg ustawowy nie jest wcale jedynym progiem wyborczym. Jest wręcz progiem najłatwiejszym do przekroczenia. Obok progu ustawowego istnieją bowiem progi naturalne, wynikające z wielkości okręgów i sposobu przeliczania mandatów.

Powszechnie w Polsce stosowany miks tych obu czynników, czyli małe okręgi i podział mandatów metodą D’Hondta, powoduje drastyczne podwyższenie progu naturalnego – teoretycznie aż do 16,66 proc. w pięciomandatowym okręgu – i drastyczne zmniejszenie szans na mandaty mniejszych komitetów” – alarmuje oko.press.

Jak pisali dziennikarze tego portalu, stosowanie metody D’Hondta w wyborach do Sejmu bywa uzasadniane tym, że dzięki niej istnieje większa szansa stworzenia stabilnej większości, która wyłoni rząd (…). Można mieć jednak wątpliwość, czy w przypadku rad miast ten argument ma rację bytu. W końcu prezydenci miast są wybierani bezpośrednio przez mieszkańców, a nie przez radę miasta, rada pełni natomiast rolę uchwałodawczą i kontrolną, i w związku z tym powinna w jak największym stopniu odzwierciedlać różne interesy i poglądy mieszkańców.

„Skutki tej mikstury są niszczące dla demokracji lokalnej. Po pierwsze, odbiera znacznej części mieszkańców reprezentację w radach miast. Po drugie, tworzą barierę dla partycypacji obywatelskiej. Co z tego, że społecznicy się skrzykną, stworzą listę i zdobędą dla niej poparcie co dziesiątego mieszkańca, jeśli mandaty i tak przypadną dwu największym partiom?” – alarmowało oko.press.

0 komentarzy

Napisz komentarz

Login

Welcome! Login in to your account

Remember me Lost your password?

Don't have account. Register

Lost Password

Register